Marhaban! Tym razem nie piszę do was z zacisza swojej kuchni z kolejnym przepisem, a prosto z Afryki Północnej, dokąd wyruszyłam w kulinarną podróż po Maroko. Żeby wyćwiczyć sztukę robienia najlepszej zupy z soczewicy, najeść się do syta najsłodszych daktyli, nauczyć się robić jeszcze bardziej aromatyczne tajiny oraz udowodnić, że będąc wege też można podróżować i poznawać lokalne, odległe smaki.
Wielu osobom wydaje się, że w podróży nie da się być wegetarianką lub weganką. Podróżowałam po Gruzji, Czarnogórze i Ukrainie, przejechałam wzdłuż i wszerz Izrael, Turcję oraz kilka innych miejsc – podczas tych podróży nauczyłam się, jak poznać całe mnóstwo nowych smaków i nauczyć się gotować według lokalnych receptur wcale nie próbując mięsa. Utrzymanie wegańskiej diety jest dużo bardziej karkołomne, ale równie możliwe przy odpowiednim zacięciu. Czasem trzeba zaufać słowom sprzedawcy, czasem patrzeć na ręce kucharza, a czasem trochę naciągnąć rzeczywistość i zasłonić się względami zdrowotnymi lub religijnymi (to drugie jest w Maroku bardzo, ale to bardzo skuteczne!). Dzięki temu można nie tylko spróbować większości lokalnych specjałów, ale także nawiązać kontakt z kucharzami i ulicznymi sprzedawcami, którzy najlepiej przecież opowiedzą jak parzyć marokańską herbatę, wytłumaczą dlaczego do zupy z soczewicy podaje się daktyle oraz nauczą piec najlepiej pachnące tajiny na świecie. A jeśli ma się sporo szczęścia, czasem ktoś westchnie i zaproponuje „chodź ze mną do kuchni, nauczę cię jak zrobić te pierożki bez ryby, zjesz wtedy?”
Poniżej kilka zdjęć z zatłoczonego i rozkrzyczanego Marrakeszu oraz znad oceanu, skąd do was właśnie piszę, żeby jutro znowu wyruszyć w drogę na pustynię. Długo będę wspominać nie tylko targi pełne wspaniałych przypraw, ale przede wszystkim uliczne jedzenie sprzedawane przez całą noc – szczególnie gorącą ciecierzycę nakładaną prosto z wielkiego kotła do rożków z gazety oraz pieczone bakłażany rozsmarowywane na dnie małych miseczek i podawane z chrupiącymi plackami. Sycąca, rozgrzewająca i brudząca ręce przekąska za całe 5 Dh.
Do spisania, kiedy znów złapię internet!
Marta
P.S. Więcej o podróży po Maroko znajdziecie na Facebooku i Instagramie, ciężko jest znaleźć dobry internet i czas na pisanie tutaj! 🙂
Marta, zazdroszczę ci podróży i podziwiam! Zawsze myślałam, że nie da się za granicą, zwłaszcza w tak odległym i nieznanym kraju jak Maroko, jeść bezmięsnie.
Dzięki za to, że udowadniasz, że jest inaczej 🙂
No pewnie, że się da – dlatego o tym piszę i przekonuję, że warto spróbować być wege, bo nic się na tym nie traci! 🙂
Wracaj szybko i dziel się przepisami, miłej podróży! 🙂
No właśnie, czy będą przepisy z tej podróży? Zwłaszcza na tajiny, o których piszesz? No i na zupę z soczewicy chociaż? :)))
Będą na wszystko, mam już pełen notes przepisów! 🙂
Hej Marta, byłam w Maroko kilka lat temu, nastawiona na wielkie żarcie i strasznie się rozczarowałam. Przez całą podróż zjadłam zaledwie jeden dobry posiłek (tajin w Ouarzazat), ale za to za wszystkie czasy opiliśmy się najlepszego soku pomarańczowego na świecie. Mam nadzieję, że odmienisz moje zdanie o marokańskiej kuchni kolejnymi wpisami. Życzę wielu pozytywnych wrażeń – nie tylko smakowych – i dobrej pogody 😉
Anetta, można tutaj jeść dużo i pysznie ale trzeba uciec z turystycznych ulic – a tych jest niestety bardzo wiele. Jak tylko spędzę tu troche więcej dni to z napiszę post o jedzeniu, restauracjach i wszystkim co tego dotyczy 🙂 a ten tajin to gdzie dokładnie? 🙂
Super zdjęcia. Rozumiem, że w tym roku piekielnie pikantne ciasto z daktyli zamiast świątecznego piernika! czekam na ciąg dalszy z niecierpliwością, baw się dobrze 🙂
P.S. Mam taki sam plecak!
Ciasto z daktyli będzie na pewno jako jedno z pierwszych po powrocie ćwiczone, zapisałam cały przepis 🙂
Ja też zazdroszczę! Co za egzotyka 😉
Napatrzyłam się na te piękne zdjęcia wczoraj wieczorem i zachciało mi się hummusu z Twojego przepisu… dobrze, że miałam ciecierzycę z puszki i raz dwa zrobiłam, dzisiaj rano wstaję… śnieg za oknem, więc odpalam znów Twojego bloga i zajadam hummus z warzywami nom nom! i od razu cieplej i lepiej.
Baw się dobrze i wracaj z nowymi przepisami 🙂
Hummus poprawia nastrój i odgania śnieg, to potwierdzone naukowo – sama tak robię!
Smacznego 😉
czyli da się i Ty świetnie sobie radzisz 😉 zazdroszczę podróży! u mnie dzisiaj co prawda słońce, ale 0 stopni… eh.
takie idealne stożki przypraw wychodzą im dlatego że po prostu obklejają kartonowy stożek przyprawami (w Fezie nie wytrzymałam z ciekawości i próbowałam skubnąć czubek- sam karton)
Właśnie dzisiaj zrobiłam to samo i sprzedawca mnie pogonił, ale teraz już jestem pewna – kartonowa makieta!
Maroko marzy mi się od lat, może uda mi się w tym roku. A jak patrze na Twoje zdjęcia i czytam o tym wszystkim, to mam ochotę już kupić bilety!!
Kupuj, nie ma na co czekać – tajiny pouciekają! 🙂
Byłam kiedys na wolontariacie w Chinach i mialam ogromny problem, np.poprosilam o pierozki bezmiesne, a dostalam z kurczakiem, powiedzieli mi, ze dla nich mieso to cos wiekszego, jak owca czy swinia. Pozniej pojechalam z chlopakiem- bylo latwiej, bo on miesozerny, probowal i mowil czy w srodku jest mieso czy moge jesc. Teraz oboje jestesmy wege i troche przeraza mnie wizja wakacji w egzotyczniejszym miejscu, bo po pierwsze- uliczni sprzedawcy/ mali lokalni restauratorzy niekoniecznie mowia po angielsku (niemiecku/francusku), a po drugie rozne jest ich rozumienie wegetarianizmu (np.zupa na rosole, a bez miesa= wege)
Dlatego ja nigdy nie mówię o wegetariańskim daniu, bo dla lokalnych mieszkańców niewiele to znaczy – spokojnie tłumaczę, że nie jem mięsa ani ryb, czasem też wyszczególniam, że nie jem ani kurczaka, ani jagnięciny, ani baraniny, ani ryby i tak dalej 🙂 Trzeba trochę podszkolić się językowo, ale wystarczy nauczyć się kilku zdań i zadać sobie trud przeczytania podstawowych słów i zwrotów, żeby zrozumieć odpowiedzi swoich rozmówców.
Wymaga to kilku chwil przygotowań i odrobiny trudu, ale jest to jak najbardziej do zrobienia, a efekty dają dużo satysfakcji i ułatwiają jedzenie na miejscu 🙂
To prawda 🙂 Od wielu wielu lat podróżuję jako roślinożerka i utwierdzam w przekonaniu znajomych, że w każdym kraju można znaleść jakieś smakołyki wegańskie, tym bardziej w moim odosobnionym przypadku – surowe. Chciałabym bardzo polecieć do Maroko i przyjrzeć się mu pod kątem kulinarnym. Ah, rozmażyłam się za bardzo 😉
Kiedy pierwszy raz wyjechałam jako wegetarianka na wakacje poza Europę byłam przerażona – wydawało mi się, że nie da się nic zjeść i będę przez dwa tygodnie chodzić głodna. Na szczęście okazało się, że wystarczy popytać i cała masa bezmięsnych dań jest w zasięgu ręki 🙂
Sposób z religią świetnie sprawdza się też na Ukrainie, wiem z praktyki 😉 Zawsze mówię, że proszę o danie postne, wtedy nikt nie ma wątpliwości, że nie może być z mięsem ani na mięsie 🙂
Stosowałam ten sam wybieg, dzięki temu odkryłam wegański majonez na Ukrainie, który jest tani jak barszcz oraz bardzo popularny 🙂
Wspaniałe zdjęcia, bardzo działające na zmysły…chciałam do Istambułu na wiosnę, bo boję się trochę pn. Afryki, ale…:)
Nie ma się czego bać 🙂
dla mnie Marrakesz był małą namiastką… Indii- ze względu na ilość przypraw, kolory jedzenia, bo architektura dość, hmm-kontrowersyjna- wszystkie budynki mają ten sam kolor:) Essauria zrobiła na mnie dużo większe wrażenie. A Stambuł…Błękitny Meczet na osi Hagi Sophii, wspaniałe jedzenie i wielokulturowość. Oba miejsca warte zwiedzenia.
W Krakowie rano padał śnieg. Dobijasz 😛
Zazdroszczę Ci tych podróży, chętnie bym się znalazła w tak ciepłym, kolorowym miejscu. Fajnie, że przywieziesz kolejne ciekawe przepisy, zdążyłam się już nauczyć, że od Ciebie wszystko jest trafione w dziesiątkę, hummusu czy falafeli już nie robię inaczej, jak wg twoich wskazówek, zmieniam czasem troszkę proporcje czy ilość przypraw wg własnych upodobań, ale założenia pozostają te same. 🙂
Mam już cały notes przepisów, więc obiecuję, że sporo z nich znajdzie się na blogu 🙂
Czy masz jakiś przepis na wegańską tartę cytrynową? Taki przepis byłby dla mnie zbawieniem! Pozdrawiam, A.
Anonimowy, polecam http://readeat.pl/tarta-cytrynowa-raw/ Pozdrawiam, S.
Nie robiłam tej tarty ale to świetny blog, więc tarta na pewno jest pyszna 🙂
Nie mogę doczekać się dalszych relacji! Zachwycam się każdymi podróżami, może i mi kiedyś uda się obejrzeć jakiś zakątek świata!
Na pewno się uda, nie może być inaczej! 🙂
Daktyle!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!Jezu zazdroszczę!Pojadę tam na pewno kiedyś…
Marto, ile czasu podróżowałaś po Maroko (może gdzieś napisałaś, ale przeoczyłam)? I takie pytanie natury organizacyjno-technicznej: czy jeździłaś na własną rękę czy też miałaś (mieliście) na miejscu jakiegoś przewodnika? Pytam bo mam teraz akurat bardzo po drodze do Maroko, a mnie tu ziomki me namawiają na zorganizowane wycieczki grupowe, za którymi nieszczególnie przepadam. :p Tu, na południu niejednokrotnie przekonałam się, że blondynka w podróży = kosmos i egzotyka dla tubylców, guiris i w ogóle, stąd obawy mych towarzyszy… Z chęcią więc dowiem się więcej od innej jasnowłosej podróżującej. 😀
Magda, jeździliśmy po Maroko na własną rękę – nigdy nie korzystam ze zorganizowanych wycieczek i w Maroko też nie było takiej potrzeby;) Dobre przygotowanie przed podróżą w zupełności wystarczyło, w trasie byliśmy 2 tygodnie.
Dzięki za odpowiedź! Uff, to teraz może łatwiej mi będzie przekonać chłopaków do wyprawy bez zwartej grupy – tym bardziej, że i ja nie korzystam z tego typu rozwiązań i tu też nie miałam zamiaru robić wyjątku. 😉 Dwa tygodnie to troszkę czasu, by zwiedzić to i owo – ja zapewne wyskoczę na krócej. A czy było coś, na co warto się jakoś "szczególnie" przygotować (oprócz opanowania podstaw komunikacji językowej, rzecz jasna)?
Żeby u nas na targach były tego typu stoiska. Trzeba coś takiego zorganizować w Radomiu!
Wszystko oczywiście śliczniuteńko, ale słowo "Maroko" można z powodzeniem odmieniać przez przypadki. A nawet trzeba.
Marto,
a jest szansa na jakis przepis na tajin, bo przywiozłam z Maroko naczynie i chętnie bym coś zrobiła 🙂
Emilia, tak naprawdę możesz tak upchnąć dowolny gulasz i zobaczyć, jak wspaniale smakuje po wypieczeniu w tajine! Jeśli chcesz, żeby miał marokański sznyt dopraw go cynamonem, kardamonem i dorzuć garść rodzynek – popracuje nad spisaniem dokładnych przepisów! 🙂