Nie bez powodu o kuchni malezyjskiej mówi się, że jest jedną z najciekawszych na całym świecie. Niedawno to właśnie w niedalekim Singapurze pierwszy stragan z ulicznym jedzeniem został odznaczony gwiazdką Michelin; to również tam co roku podróżują kucharze, którzy chcą spojrzeć w oczy jednym z najostrzejszych dań na świecie; a przede wszystkim to właśnie kuchnia malezyjska jest jedną z najbardziej wymieszanych, zróżnicowanych etnicznie na całym globie. I dzięki temu niezwykle interesującą dla wegetarian oraz wegan.
Malezyjskie społeczeństwo jest niezwykle zróżnicowane etnicznie oraz religijnie, a składa się głównie z trzech grup: Malajów, Chińczyków oraz Hindusów. Tych pierwszych jest około 50%, podczas kiedy tych drugich i trzecich jest odpowiednio 25% i 10%. Każda z tych grup etnicznych jest niezwykle dumna ze swojej narodowej kuchni, a jej członkowie uwielbiają gotować oraz jeść przez całą dobę. A co więcej, każda z tych kuchni jest zupełnie inna i niesamowicie smacznie przeplata się z pozostałymi – popularny w Malezji galangal łączy się w jednej zupie z chińskim sosem sojowym; typowe dla południowych Indii chrupiące vade sprzedawane są na każdym kroku, bo malajowie uwielbiają smażone przekąski; a obok chińskich restauracji prężą się budki z malajskimi słodyczami, które jak nic innego gaszą uczucie ostrości. I właśnie dlatego spacerując po Kuala Lumpur za jednym zamachem można spróbować najlepszych potraw z Chin, Indii oraz oczywiście Malezji. Podczas tego samego wyjścia z domu zjecie chrupiące tofu puffs i ostre jak diabli chińskie noodle; indyjską dosę, idli oraz chrupiący od liści curry dahl; a nim się obejrzycie skręcicie w uliczkę pełną malezyjskich knajpek serwujących nasi lemak oraz rozpływające się w ustach, smażone, malezyjskie banany. Każda przechadzka po Kuala Lumpur jest wielką, niezapomnianą ucztą, która pozwala na szybką podróż między trzema, zupełnie różnymi krajami.
Na co ostrzą kły wegetarianie w Kuala Lumpur
Ze wszystkich trzech kuchni mieszających się w Kuala Lumpur na pierwszy rzut oka najmniej przyjazna roślinożercom jest tradycyjna, malezyjska kuchnia – a to ze względu na wszechobecną pastę krewetkową belacan oraz fermentowane owoce morza, które są obecne niemal w każdym daniu i stanowią podstawowe źródło smaku umami. Zupełnie wegańskie może być natomiast tradycyjne, malajskie śniadanie czyli nasi lemak – ryż gotowany z liśćmi pandanowca, podawany z ogórkiem, ostrym sosem oraz dowolnym źródłem białka. Najczęściej jest to jajko lub gotowane orzechy ziemne – a pachnący ryż z gorącymi orzechami i chrupiącym ogórkiem to naprawdę doskonały początek dnia. Wszechobecność owoców morza nie jest jednak przeszkodą w wegańskim obżarstwie, ponieważ w Kuala Lumpur sporo jest malezyjskich, wegetariańskich miejsc, dedykowanych wyłącznie jaroszom. Dlatego bez trudu można spróbować takich klasyków jak szaszłyki satay, sos sambar czy słynna na cały świat zupa laksa. Odziały malezyjskich, wegetariańskich knajp są wspierane przez prawdziwą flotę chińskich, wegetariańskich restauracji oraz drugie tyle indyjskich, które z racji swoich południowo – indyjskich korzeni niemal zawsze serwują wyłącznie wegetariańskie dania. Dlatego w Kuala Lumpur literalnie na każdym rogu znajdziecie miejsce serwujące niesamowite, wegańskie jedzenie. Wege restauracji zgłoszonych na portalu Happy Cow jest 320, jednak prawdopodobnie jest ich dwa razy więcej. To sporo, prawda? Dlatego żeby pomóc wam się odnaleźć w tej miejskiej dżungli przygotowałam listę najpyszniejszych miejsc, do których udało mi się trafić.
Przewodnik po wegańskim Kuala Lumpur:
- Blue Boy, Jln Tong Shin, 50200: najsłynniejsza, wegetariańska stołówka w Kuala Lumpur, która serwuje tradycyjne, malezyjskie dania w bezmięsnej wersji. Ten duży, skromnie urządzony bufet działa w tym samym miejscu już od kilkunastu lat i od tego czasu doczekał się wielu wzmianek w lokalnej prasie; a codziennie w porze obiadu zapełnia się po brzegi lokalnymi, starszymi mieszkańcami oraz sporadycznymi podróżującymi wegetarianami z różnych zakątków świata. Do Blue Boy warto przyjść przynajmniej dwa razy, aby spróbować wszystkich tutejszych specjalności – gdybym mieszkała w Kuala Lumpur jadałabym tam chyba codziennie. Nie można nie spróbować tutejszego char kway teow, czyli wegetariańskiej wersji słynnego, malajskiego, smażonego makaronu. Nie tylko jest zanurzony we wspaniałym sosie słodko – słonym, pełen ziół, plastrów ryżowych kluseczek, ale ma też to, co w stiry fry najważniejsze, czyli niesamowity aromat gorącego woka. Zresztą trudno się dziwić, bo robiony jest na końcu bufetu, gdzie na oczach głodnych gości makaron fruwa nad ogromnymi płomieniami. Każdy kęs tego makaronu przyjemnie klei się do języka, pozostawiając długi, intensywny smak umami oraz aromat żaru woka. Po makaronie wróćcie na ostrą curry laksę, kwaśną laksę z tamaryndowcem, młode tofu w delikatnym sosie lub chrupiące, puszyste tofu puffs. Koszt: 5 – 10 pln
- Sangheetha, Jalan Masjid 41-46 oraz Leboh Ampang 65: nieopodal centrum miasta znajduje się indyjska dzielnica, a w samym jej centrum biegnie ulica, przy której znajduje się kilka najlepszych, od lat konkurujących ze sobą wegetariańskich, indyjskich restauracji. Z nich wszystkich najbardziej okazała jest Sangheetha, która mimo dwóch pięter często nie jest w stanie pomieścić chętnych gości oraz doczekała się filii na drugim końcu dzielnicy. Wszystko jest wegetariańskie, a o wegańskie opcje wystarczy spytać obsługę. Można przebierać pośród szaszłyków na przystawkę, sałatek, zup oraz chlebków. Jednak do specjalności restauracji należą thali z różnych miast południowych Indii, wszystkie podawane z ryżem, plackami, dwoma rodzajami mokrego curry, jednym suchym curry oraz piklami. W zależności od wyboru możecie spróbować wspaniałego curry z bakłażanów, słodkawego curry z nerkowców oraz grzybków, kapuścianego curry z kokosem lub ostrego curry z kalafiorów. Wszystkie porcje są ogromne oraz przepyszne, a jeśli jakimś cudem znajdziecie jeszcze wolne miejsc w żołądku możecie zakończyć obiad jednym z wielu pysznych deserów. Koszt: 10 – 15 pln
- Sri Lakshmi Narayana, Lebuh Ampang 26 : jeśli naprawdę kochacie indyjską kuchnię i macie ochotę na autentyczny, indyjski obiad jedzony wyłącznie ze zdziwionymi widokiem białej osoby współbiesiadnikami, zamiast do Sangheethy wejdźcie do położonej trzy domy wcześniej Sri Lakshmi . To najtańsza i najpopularniejsza wśród nieco mniej zamożnych mieszkańców dzielnicy restauracja – nie znajdziecie tutaj ani szyldu z nazwą, ani menu, ani też nie dostaniecie do jedzenia sztućców. Za to zjecie razem ze wszystkimi naprawdę doskonałe thali, czyli tak zwany banana leaf meal. Wystarczy usiąść, złożyć zamówienie u jednego z biegających po obdartym lokalu kelnerów, a wtedy błyskawicznie położy przed waszym nosem ogromny liść banana, a drugą ręką nałoży na sam środek wielką łychę ryżu. Tuż za nim podejdzie kolejny kelner z menażkami wypełnionymi curry i nałoży chlust każdego z nich obok ryżu, a do tego dołoży po łyżeczce chutneyu, chlebki oraz Jeśli jakimś cudem uda się wam zjeść wszystkie curry i wciąż będziecie głodni, kelner dołoży wam więcej – możecie jeść dopóty, dopóki się nie najecie i macie na liściu kopkę ryżu. Kiedy już skończycie posiłek wystarczy zgiąć na pół liść bananowca, dając tym samym znak kelnerom, że mogą sprzątnąć stół. To naprawdę proste miejsce, dlatego curry każdego dnia jest inne, w zależności od tego, jakie warzywa udało się akurat kupić na targu. Nie zmienny jest tylko ich firmowy dahl, napakowany liśćmi curry, gorczycą, kuminem i całymi, suszonymi papryczkami chili. To zdecydowanie moje ulubione miejsce na całej ulicy Leboh Ampang, przychodząc tutaj pamiętajcie jednak o czterech zasadach: umyjcie ręce przed jedzeniem; nie wstydźcie się, jeśli nieudolnie idzie wam jedzenie ryżu rękami; nie bierzcie dokładek, których nie dacie rady zjeść oraz nie próbujcie zamówić bananowego thali na dwie osoby, to wbrew etykiecie. Koszt: 4 – 5 pln
- Restauracja bez nazwy na Jalan SS 22/22, Petaling Jaya: zapomnijcie o chińskich restauracjach w centrum, serwujących wegetariańską kuchnię. Na najlepszy chiński bufet wybierzcie się do niedalekiego Petaling Jaya– wystarczy przejechać kwadrans metrem, aby wysiąść w cichej, nieznanej turystom dzielnicy, która jest zamieszkała niemal wyłącznie przez chińską część populacji. Stamtąd wystarczy przejść się na Jalan SS 22 przy której mieści się najlepsza w mieście chińska stołówka. Codziennie do godziny 15 można tutaj wpaść na obiad w formie bufetu – mały lokal wypełnia wtedy prawdziwy, rozgadany i rozpychający się łokciami tłum. Jak w każdym chińskim miejscu przygotujcie się też na sporą dawkę absurdu, w postaci mnóstwa dań o nazwie wegetariańska wołowina z czosnkiem, wegetariańska wieprzowina z ciemnym sosem sojowym i tak dalej. Do wyboru jest kilkanaście różnych fake – meatów, kilka rodzajów kiszonek, kolejne kilka rodzajów surówek, następnie kilka różnych półmiksów curry, a na końcu stołu dania udające owoce morza. Jedzenie znika błyskawicznie, a rozbiegana obsługa co chwilę wynosi z kuchni parujące garnki i uzupełnia braki na stole. Wszystko jest tak smaczne, tak doskonale doprawione i tak świeże, że ciężko zdecydować się co nakładać na talerz. Na pewno jednak nie można wyjść stąd nie próbując wege boczku, natartego karmelizowanym czosnkiem i sosem sojowym; obłędnych wegetariańskich steków z mnóstwem liści curry i pasty chili; faszerowanej rolady z kożucha sojowego; moich ulubionych wegetariańskich pałek z kurczaka grillowanych na łodydze trawy cyrtynowej. Smakują tak dobrze, że nie myśli się ani o ich dziwnych nazwach, ani o zabawnym wyglądzie. Miłośnicy morskich smaków powinni też spróbować wegetariańskiej ryby w chińskim koprze oraz smażonej wegetariańskiej ryby w selerze. To jednak nie koniec uczty – oprócz bufetu każdego dnia serwowane jest jedno, specjalne danie, które napisane jest na ścianie. Czasem może to być kwaśna asam laksa, czasem curry laksa, a czasem jeszcze inna zupa z noodlami. I bez przesady powiem, że tutejsza laksa jest po prostu najlepsza – przygotujcie się na niesamowitą głębię smaku, dużego kopniaka ostrości i cudowną, tłustą konsystencję przełamaną chrupiącymi toffu puffs. Jeśli na koniec uczty zobaczycie, że przy kasie jakimś cudem ostały się słynne, robione na miejscu pierogi zonzgi w liściach bananowca weźcie ile tylko dacie radę unieść na drogę. Tradycyjnie te zawiniątka faszeruje się kilkoma rodzajami mięsa i są wielkim delikatesem, tutejsze z kolei mają w środku grzyby oraz kasztany. Są tak dobre, że Chinka, która koło mnie jadła zdradziła mi, że na codzień je mięso, ale przychodzi tutaj od lat właśnie po te pierogi i błaga kucharki o przepis. Niestety, bezskutecznie. Koszt: 5 – 10 pln
- ulica Jalan SS 6/3, Petaling Jaya: to malutka, kręta uliczka, która biegnie tuż obok dużej i ruchliwej ulicy Lebuhraya Damansara. Jest oddalona od centrum i nie zaglądają tutaj żadni turyści, za to od lat zatrzymują się tutaj na obiad lub kolację wszyscy okoliczni mieszkańcy. To prawdziwy kulinarny kolaż w wyjątkowo wegetariańskim wydaniu. Na samym początku znajdziecie stoisko sprzedające wspaniałe, malajskie słodycze, a wszystkie są wegańskie – ryżowe ciastka z solonym kokosem, kokosowe bajaderki z pandanem, smażone puree z bananów, naleśniki z wilgotnym cukrem jaggery, krajanka z palonym cukrem i rodzynkami, gotowane babeczki z pandanem… Mogłabym tak wymieniać bez końca albo recytować tą listę wszystkim tym, którzy mówią, że nie można zrobić smacznego wegańskiego deseru. Nie najadajcie się jednak za bardzo w tym miejscu, tuż obok znajdziecie kolejne cukiernicze stoisko specjalizujące się w ciasteczkach putu piring – czyli malutkich ciastkach z moczonego, mielonego ryżu z kostką wilgotnego cukru jagerry w środku. Każde takie ciasteczko gotuje się przez kilka minut na parze, do momentu, aż ryż zrobi się miękki, a następnie jeszcze gorące zjada się na dwa kęsy. Tuż obok znajduje się moje ulubione stoisko na całej uliczce, czyli zdezelowany busik, przy którym indyjskie małżeństwo od 30 lat smaży jedynie dwa rodzaje indyjskich przekąsek – puszyste medu vade oraz chrupiące masala vade. Te pierwsze często nazywane są pączkami z soczewicy, za to drugie to indyjska wersja falafela. Medu vade są puszyste, miękkie i niezwykle delikatne w środku, za to na zewnątrz lekko chrupiące. Nie są ani trochę słodkie, za to są intensywnie doprawione mnóstwem liści curry, kawałkami cebuli oraz zielonym chili. Masala vade, chociaż również zrobione z soczewicy, smakują zupełnie inaczej – wewnątrz są lekko grudkowate, przyjemnie chrupią zarówno od nie do końca zmielonej soczewicy, jak i od pozostawionych w całości niektórych ziaren. Do tego już od pierwszego kęsa czuć mnóstwo chili, sporo kolendry i liście curry. Tak wspaniałe i doskonale przyprawione vade ciężko znaleźć nawet w Indiach. Ale, to nie koniec uliczki! Tuż obok znajduje się stanowisko z muzułmańską kuchnią indyjską, gdzie można zjeść wspaniałe sałatki z posiekanych pappadamów w słodkim sosie, następnie traficie na budkę z malezyjskim nasi lemak, a na koniec możecie podejść do sprzedawców owoców i kupić wspaniałe, jak zawsze słodkie i śmierdzące duriany. A to wszystko od rana do wieczora, w obrębie jednego zaułka. Koszt: 2 – 5 pln
Nocleg: 100 – ∞
Przejazd kolejką: 5 pln
Słodkie banany z targu: 3 pln
Kawałek dojrzałego duriana: 6 pln
Jedno ciasteczko putu piring: 1 pln
Porcja laksy: 5 pln
Porcja masala vade: 5 pln
Przelot z Bangkoku: 50 pln
„Wegetariański kurczak” na pokładzie samolotu: 10 pln
XXX
Marta
Smakowicie, pachnąco opisane! Jakie zdjęcia! Już bym zjadła. I jak tu nie kochać Azji? 🙂 I nie ma co się bać jedzenia na ulicy, jedynie dać żołądkowi przyzwyczaić się przez pierwsze dni po przylocie. MNIAM! 🙂
Ale bym jadła!!! Ślinotok totalny.
Mam to samo.
Czy można otrzymać przepis na curry laksę ?
Moze masz w planach przepis na te warzywka i dhal curry z banana leaf meal? Byłoby suuuper!
Mieszkałam w KL 2 lata, prawodopodobnie jestem jedna z największych fanek tego dania, marze o nim dniami i nocami…ehh. Ale najbardziej polecam Nirvana Maju na przeciwko Bangsar Village shipping center.
Oczywiście uwielbiam tez curry lakse inaczej tez curry mee. Wypróbowałam mnostwo miejsc i z czystym sumieniem najbardziej polecam beyond veggie. Maja tam wersje z duża ilością warzyw curry vegetable lub makaronem curry mee.
Maja tez super veganskie ciasta. Wogole to wszystko maja tam super…ehhh
Wszystko fajnie, ale dlaczego w tym tekście słowa wegański, wegetariański i jarski występują jako zamienniki?
Magiczne miejsca nam pokazujesz i jeszcze bardziej magiczne potrawy<3 Ciekawa jestem jak ten durian smakuje:)
Pani Marto, czy planuje pani zamieścić na blogu przepis na Asam Lakse? …ta zupa wygląda cudownie 🙂
Przemku, laksa będzie w nowej książce <3
Curry laksa i char kway teow wyglądają bardzo smacznie 🙂
Na 2 zdjęciu widać krewetki xD
Kordy, to są słynne wegańskie krewetki z mąki ryżowej! W Blue Boy serwują też mnóstwo podobnych, wegańskich owoców morza – są trochę dziwne przy pierwszym podejściu, ale jeśli ktoś za takimi smakami tęskni to na pewno mu się spodobają 😉
mniam ?️
Za dwa tygodnie wylatuję do Azji i na pewno skorzystam w Bangkoku i KL z Twoich rekomendacji. Dziękuję Ci bardzo, to bardzo ułatwi mi sprawę <3 Czy mogłabyś mi doradzić, jakie przyprawy warto przywieźć z tej części świata? Pozdrawiam!
Och, najlepiej wszystkie! 🙂 A tak na poważnie to koniecznie wpakuj do plecaka kilka liści pandanu, nie da się kupić w Polsce zbyt łatwo, a dodany do gotowania ryżu jest najpyszniejszą rzeczą; dobry biały pieprz; suszone chili; herbatę z trawy cytrynowej i wszystko inne, co polubisz na miejscu 🙂
Przepyszna prodroz! Dziekuje za inspiracje! Marto! czy bilet z Bangkoku do Kuala Lumpur bukowalas z Polski, czy na miejscu w Bangkoku? (jesli tak, to podaj prosze miejsce). Pozdrawiam i zycze wielu przesmacznych podrozy 🙂
Hexee, bilet stacjonarnie kupowałam raz w życiu, na moją pierwszą dłuższą podróż do Azerbejdżanu i było to 10 lat temu 😉 Bilet do Kuala Lumpur tak jak zawsze rezerwuję przez internet, korzystając z najprostszych wyszukiwarek w stylu SkyScanner lub Kayak 🙂
Byłam w Kuala Lumpur w tym tygodniu, na trzy dni, 7 lat po Twoim wpisie! I nie mogłam się doczekać jedzenia, o którym piszesz 🙂 Nudle w Blue Boy nadal obłędne. Pojechałam też do chińskiej stołówki bez nazwy – to półtorej godziny metrem i autobusem z centrum i może się przenieśli, bo teraz są na Jalan SS 22/11. Trochę za późno przyjechaliśmy i bufet był już zimny i mało wyboru, ale laksa curry nadal pyszna 🙂